Absolutnie oszalałam na punkcie jej albumu „Born to die”.
Pierwszym, co mnie zachwyciło była barwa. Ciężka, matowa, ciemna, przeplatana z dziewczęcym brzmieniem, wręcz dziecięcym.
Podoba mi się też sposób w jaki eksponuje swój głos. Nie stosuje zbędnych ozdobników. Śpiewa bardzo prosto, pozwala wybrzmieć frazie.
Przypomina mi w tym trochę Amy Winehouse, podobnie jak momentami w ubiorze czy makijażu (widać go dobrze w teledysku „Born to die”). W moim odczuciu w podobnym stylu są też układane teksty piosenek. A przynajmniej mi się tak kojarzą 😉
Jednak ogólnie Lana pozuje na hollywoodzką aktorkę lat 30′ i 40′ XX wieku. Szczególnie poprzez sposób ubioru i fryzurę – dość ciężkie, bujne, blond loki. Elementem, za który ją uwielbiam są czerwone usta – zawsze podkreślone.
Po prostu zakochana jestem w teledysku do tytułowej piosenki „Born to die”:
Lana Del Rey
Kaplica, tygrysy, sugestywne gesty – lubię to.
Ostatnim co stanowi dla mnie ogromną zaletę jest oprawa muzyczna. Dominują instrumenty klasyczne, „naturalne”, co jest dla mnie szalenie ważne. Fortepian, smyczki, a nawet cała orkiestra w doskonały sposób podkreślają jej barwę. Zdaję sobie sprawę, że to element sugestii względem jej inspiracji Hollywoodem :). Jednak moje małe zboczenie zawodowe jest w ten sposób świetnie zaspokojone 😉
No wiesz, jej piosenki to efekt setek godzin siedzenia w studio i obrabiania… Sam jej głos nie zachwyca – jest prosty, ciężki, nosowy… Ale producentów ma świetnych.
Zauważ jeszcze, że "Born to die" rażąco odnosi się do "Born this way" Lady Gagi, która jest od niej wokalnie o niebo lepsza.
Rzecz gustu ^^ Mi jej ciężki, nosowy i prosty głos bardzo leży 😉 nawet jeżeli jest efektem setek godzin w studiu i obrabiania (dlaczego niby praca dźwiękowca nie może być uznana za arcydzieło ;P?). A że dobra reklama… co dziś NIE JEST komercją ;]? Nawet to co nią niby nie jest i tak jest ^^ Wiec nie zamierzam się martwić rzeczami, na które nie mam wpływu 😉