Właśnie mija mniej więcej 6 miesięcy od kiedy zaczęłam się uczyć francuskiego. Nie jest to mój pierwszy język obcy, ale to doświadczenie bardzo różni się od tego, w jaki sposób uczyłam się angielskiego. Dlatego pomyślałam sobie, że taka organizacja nauki języka obcego może wypaść bardzo ciekawie. Szczególnie, że obecnie mamy nieco więcej czasu i może przyda Ci się nieco inspiracji w tej kwestii.

Francuski nie był moim pierwszym

Zacznę od tego, że znam doskonale język angielski. Po wyprowadzce do Belgii, jest to mój główny język operacyjny – porozumiewam się nim na co dzień, pracuję w nim i odbieram sporo treści. I dość podobnie było też na kilka lat przed przeprowadzką. O tym, jakie dokładnie są moje doświadczenia w kwestii nauki angielskiego opowiadałam tutaj. Przy okazji, dodam, że moja perspektywa na angielski jest specyficzna z powodu studiów filologicznych, które ukończyłam i na których organizacja nauki wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie. Ale o tym dlaczego poszłam na te studia i jakie mam po nich wnioski już też ze szczegółami opowiadałam tutaj, więc nie będę się powtarzała.

A co dokładnie różni się w moim podejściu do francuskiego?

A może jakiś kurs?

Najpierw mały kontekst – pierwotnie była szansa na kurs językowy w pracy. Zakładałam, że będzie to najlepsza możliwa opcja z paru powodów: lekcje na miejscu w czasie pracy, koszty po stronie pracodawcy i zajęcia z native speakerem. Niestety mój pracodawca dość długo nie umiał mi tego zorganizować po czym dowiedziałam się, że nie będzie to możliwe.

Ale jak mawiał klasyk, mówi się trudno i żyje się dalej. W tej sytuacji, mniej więcej w połowie listopada, usiadłam sobie w fotelu i zaczęłam planować naukę francuskiego na własną rękę. Okoliczne szkoły zamknęły już nabory, więc musiałam sobie radzić inaczej. I po czasie stwierdzam, że to mi wyszło tylko na dobre.

Podstawa: Nauczyciel

Doszłam do wniosku, że potrzebuję nauczyciela. I ten nauczyciel musiał spełniać kilka warunków:

I choć nie obyło się bez bardzo interesujących perypetii, finalnie znalazłam nauczycielkę, która jest po prostu fantastyczna. Spełnia wszystkie moje powyższe życzenia i dorzuca od siebie masę dobrej roboty. I lekcje z nią są podstawą mojej nauki. Sam fakt lekcji mnie mobilizuje do nauki i powoduje regularność. Dostaję też nieocenioną informację zwrotną. Ale wiadomo, że lekcja raz czy dwa razy w tygodniu nie wystarczy. Organizacja nauki języka obcego wymaga dużo więcej.

Utrwalanie: Ćwiczenia

Po lekcji zostaje zadanie domowe. I u mnie ono ma kilka aspektów:

Dodatkowo: Ekspozycja

Z własnego i moich dawnych uczniów (tak, uczyłam angielskiego dawno temu!) wiem, że oprócz świadomej nauki, przydaje się też ekspozycja na obcy język, którego chcemy się uczyć. To się bardzo mądrze nazywa akwizycją języka. Czyli takie wchłanianie języka mimo chodem. I jako, że mój język chwilowo raczkuje, to nie wywieram w tej kategorii na sobie zbędnej presji:

Notatki, kserówki i inne bajery

A teraz do konkretów. Swoją wiedzę w formie fizycznej gromadzę w kilku formatach. Przede wszystkim, Ma professeur korzysta z kilku książek jednocześnie. Więc żeby się nie pogubić, lądują one w segregatorze, odpowiednio sortowane za pomocą zakładek indeksujących.

Do lekcyjnej bieżączki, mam duży zeszyt A4. To miejsce, w którym w trakcie lekcji zapisuję słówka, odpowiedzi na zadania, rozpisuję nowe zagadnienia gramatyczne. I tutaj szaleję z zadaniami domowymi. Wiedza tutaj ląduje z założenia na krótko.

Destylat z wiedzy, czyli zagadnienia gramatyczne (np. rodzajniki) lub listy zwrotów (np. do opisu drogi lub liczby) lądują na ściągawkach. W moim przypadku jest to po prostu nieco sztywniejszy papier w formacie A5, na którym rozpisuję dane zagadnienie. Przy okazji stosuję kod kolorystyczny – granat to słówka, różowy to czysta gramatyka. Ucząc się, robiąc zadania bądź odpowiadając w trakcie lekcji, właśnie tutaj sięgam po przypomnienie.

No i na koniec zostaje to, co wbrew pozorom najbardziej się przydaje w nauce języka. Czyli nauka konkretnych słówek. Uważam, że można fantastycznie znać gramatykę, ale jeżeli ma się ubogie słownictwo, to i tak nie będzie komunikacji. Za to mając bogate słownictwo, można nadrobić nieco braki w gramatyce. A do nauki słówek od lat używam fiszek i uważam, że to najlepsza możliwa metoda. W przypadku francuskiego mam dwa rodzaje fiszek – większe żeby zmieścić czasownik z odmianą i mniejsze do pojedynczych słówek.

A jak efekty?

Odpowiedź na to pytanie jest dość skomplikowana. Głównie dlatego, że nie poświęcam na naukę tyle czasu, ile bym chciała. Z jednej strony nie mam go aż tyle, z drugiej – bywa, że mi się po prostu nie chce. A z drugiej strony, mam wrażenie, że dzięki takiemu dość systemowemu i regularnemu podejściu jednak robię postępy. Głównie zaczynam sporo rozumieć. Dużo więcej w piśmie niż w mowie, ale jednak już nie czuję się taka kompletnie zagubiona. Dla przykładu:

I po tym wszystkim co Wam opisałam stwierdzam, że nie jest źle. Organizacja nauki i system jaki zbudowałam, na tym etapie działają. Patrząc na moje (powolne, ale jednak!) postępy, uważam że dalej realna jest realizacja mojego celu na ten rok, którym jest podstawowa komunikacja w życiu codziennym. W końcu nigdzie się nie spieszę – frankofoni mi nigdzie nie uciekną, a ja krok po kroku będę się rozwijała w nowym języku.

A jak jest u Ciebie? Uczysz się jakiegoś języka obcego? Jeżeli dotarłaś do końca tego materiału, to daj mi znać, jak wygląda Twoja organizacja nauki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *