Mam taki przykład z pierwszej ręki w najbliższej rodzinie. Przez lata był problem żeby się dogadać odnośnie planowania, umówić na coś i podzielić zadaniami. Chyba nawet stąd w ogóle wzięło się moje całe planowanie i układanie. Potem odkryłam, że wiele ludzi uważa podobnie jak w moim najbliższym otoczeniu – czyli, że się nie da. Że planowanie usztywnia i życie tak nie wygląda.

Myślę, że ten blog już pokazuje sam w sobie, że zdanie mam zgoła odmienne. Przez lata godzenia różnych bardzo sfer życia, moje nawyki związane z planowaniem i organizowaniem tylko się umacniały. Dzięki temu byłam w stanie realizować sporo różnych zadań z dużo mniejszym stresem. I jednocześnie bez pozbywania się czasu wolnego, snu czy innych luksusów ;). Ale te wartości wcale nie są tak oczywiste dla wszystkich.

Usztywnienie to dopiero błąd myślenia

Ten opór przed planowaniem według mnie bierze się z poglądu, że trzymanie się planu przeszkadza w działaniu. Według mnie to błędne przekonanie i brak świadomości, że plany można zmienić. Wielokrotnie koryguję kurs. Zmiana priorytetów czy rozkładu zadań to właśnie część skutecznego planowania. A mam wrażenie, że dla sporej ilości osób raz ustalony plan to jak cyrograf z diabłem – nie ma od tego odstępstw. To jest taki błąd myślenia, który powoduje powszechność strategii jakoś to będzie. I to dopiero jest brak elastyczności.

Przy braku planu i priorytetów ciężko określić co zdarzy się za godzinę. W rezultacie można zostać zalanym chaosem zadań, który ciężko ogarnąć. I potem trzeba wypić bardzo gorzki koktajl z frustracji i poczucia niemocy. A żeby to przełknąć trzeba iść na kompromisy z samym sobą lub zmierzyć się z negatywnymi konsekwencjami. Czasem zrobienie notatki lub ustawienie przypomnienia w telefonie może oszczędzić sporo czasu i nerwów.

I wbrew pozorom takie nieplanowane podejście ma spory wpływ na otoczenie. Ciężko się żyje czy pracuje z kimś, kto ma wiecznie spontaniczne zadania i sytuacje wymagające natychmiastowej intwerwencji. Nie da się wtedy przewidzieć jak ktoś się zachowa i kiedy będzie wymagał pomocy. W rezultacie dezorganizuje to życie osobom z najbliższego otoczenia. Do pewnego momentu było mi to ciężko zrozumieć. Być może powodem jest brak zrozumienia, że ludzie dookoła mogą mieć zupełnie inne priorytety i środki ciężkości.

Systematyczność nie jest łatwa

Nie będę kłamała, wiem że jest pewna bariera do przewalczenia gdy się zaczyna. Na początku perspektywa tego żeby cos zapisywać, pilnować i myśleć jest męcząca psychicznie. Jak każda zmiana, powoduje to wewnętrzny opór. A wiem to stąd, że kiedy na jakiś czas zarzucę swoją rutynę i dyscyplinę, ciężko wrócić. Natomiast za każdym razem gdy wracam, korzyści przewyższają wysiłki. Dlatego też czuję wewnętrzną motywację by to zrobić w przeciwieństwie do kogoś kto ma przed sobą pierwszy raz. I przy okazji jestem zwolenniczką zaczynania powoli, stopniowo i w zgodzie z samym sobą.

Wprost też przepadam za osobami, które oprócz twierdzenia, że planowanie usztywnia dorzucają, że oni wolą tak spontanicznie. Że w ogóle chwytaj dzień i trzeba żyć, a nie planować. Zawsze wtedy zaliczam taki mentalny facepalm. Ponieważ cały myk i sztuka mądrego planowania polega na tym, by zyskać odpowiednio dużo wolnego czasu na te spontaniczne akcje. Ale przekonanie o tym, że przy planowaniu trzeba po brzegi wypchać kalendarz i nie zostawić ani minuty wolnej to już temat na osobny monolog.

Nie będę się też tu rozpisywała o korzyściach z planowania, bo o tym już było. Natomiast myślę, że oszczędziłoby to sporo zawiedzionych oczekiwań i ułatwiłoby komunikację. Tyle, że jak w każdym tego typu układzie do tanga trzeba dwojga. Przesłaniem na dzisiaj jest więc do tych, którzy uważają, że planowanie usztywnia i jest bez sensu: zapytajcie otoczenia czy uważa podobnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *