Jak u każdego, miewam dni, że nic mi się nie chce. W sumie takich jest wbrew pozorom chyba więcej. Między innymi z tego wzięła się moja potrzeba organizowania, planowania i bardziej efektywnej pracy. Bo chciałam szybciej kończyć obowiązki i mieć czas dla siebie. I temu służy między innymi nawykowe czyszczenie listy zadań.
I co ciekawe, to działa nie tylko w przypadku list zadań per se. Tą samą metodę stosuję wobec swoich skrzynek mailowych (i tych prywatnych i służbowych). Tak zwany Inbox Zero już od paru lat powoduje, że nie ginę w elektronicznej korespondencji. A zasady działania są bardzo podobne jak gdy robię codzienne czyszczenie listy zadań
Krok po kroku
Każde zadanie – czy jest to moje własne, wpisane na liste, czy mail/telefon od kogoś inne (które też są w pewnym sensie zadaniem) – zasady są takie same.
- Tu i teraz – jeżeli mogę mieć coś szybko z głowy (i z listy) to od tego zaczynam. Tym samym często też eliminuję zadania pilne. Które swoją drogą, niekoniecznie są ważne.
- Podział na kroki – to dotyczy zadań, które nie pierwszy raz lądują na liście. Najprawdopodobniej albo nie wiem co zrobić, albo zadanie jest zbyt duże. Dlatego dzielę na kroki, robię co się da od razu, a resztę rozplanowuję.
- Na później – jeżeli z jakichś racjonalnych powodów nie chcę, lub nie mogę wykonać zadania tu i teraz, to wyznaczam mu datę. Niekoniecznie realizacji, ale chociażby powrotu do tematu. Ma to też tą zaletę, że część problemów rozwiąże się sama w międzyczasie.
- Oddelegowanie – tu mam dwie strategie. Jeżeli faktycznie mogę komuś coś przekazać do wykonania, to o to proszę. Aczkolwiek rzadko bo rzadko, ale zdarza mi się po prostu odbić piłeczkę. Np. poprzez zadanie dodatkowego pytania. Bywa, że w szczególnie gorących okresach zyskuję trochę czasu.
Taka topniejąca lista zadań działa na mnie jak najlepszy motywator. Im więcej odhaczam, tym szybciej będę mogła zająć się tym czym chcę i co mnie interesuja. Dlatego czyszczenie listy zadań szczególnie z tych, które muszę wykonać jest bardzo użytecznym nawykiem.