Chcę Ci opowiedzieć historię z mojego doświadczenia, która konsumowała mnie przez ostatnie kilka miesięcy, w zasadzie od początku roku. I chcę się nią podzielić z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby dodać Ci odwagi jeżeli jesteś w podobnej sytuacji. A po drugie, żeby Ci pokazać jakie narzędzia wykorzystałam do poradzenia sobie z tą sytuacją. A opowieść będzie o tym, że bałam się zmiany pracy, ale jednak podjęłam decyzję o zrobieniu tego. I uwaga, to będzie długi materiał!
Początek problemów
Zacznę od czegoś, co jest spora szansa, że już wiesz – w połowie zeszłego roku przeprowadziliśmy się do Belgii. W związku z czym, porzuciłam swoją poprzednią pracę, którą uwielbiałam. Była to moja pierwsza pełnoetatowa praca i czułam się tam bardzo dobrze. Z jednej strony było mi przykro, z drugiej obawiałam się, co będzie dalej, z trzeciej trochę się cieszyłam, bo zmiana to zawsze jakiś krok naprzód.
W nowym kraju miałam sporo szczęścia. Trzeciego dnia pobytu byłam na rozmowie o pracę, a tydzień później podpisałam umowę z nowym pracodawcą. Wręcz wymarzona sytuacja. Przyzwoita pensja, stanowisko w kierunku, w którym chciałam się rozwijać, bardzo wygodny dojazd do pracy. Byłam szczęśliwa i z całego serca wdzięczna za taki rozwój wypadków.
W połowie sierpnia zaczęłam pracę i w zasadzie po tygodniu już wiedziałam, że to nie to. Niby nie działo się nic złego, nie byłam w żaden sposób krzywdzona czy źle traktowana. Po prostu czułam się nie na miejscu. I to odczucie mnie nie opuściło w zasadzie do końca. Pmimo, że moje otoczenie było sceptyczne, co do moich odczuć, zaufałam swojej intuicji i zaczęłam działać. Chociaż cały czas bałam się tej zmiany.
Wady i zalety
Plan był relatywnie prosty: znaleźć nową pracę, wykorzystując nowe doświadczenia do uniknięcia podobnych problemów. Jednocześnie, zaczęłam bardzo mocno analizować, co tak de facto mi nie pasuje w obecnej pracy. Bardzo chciałam podjąć decyzję w oparciu o racjonalne argumenty, a nie tylko moje odczucia. I tu z pomocą przychodzi pierwsze narzędzie czyli lista zalet i wad. Moją (zaznaczam, że niepełną) listę podaję poniżej dla przykładu:
Główne wady | Główne zalety |
Nie ma możliwości negocjowania w żadnej kwestii, np. odwołania urlopu. Brak pewności – obietnice pracodawcy / HR / managementu nie są dotrzymywane Zbyt mała ilość zadań – większość dnia spędzam szukając sobie zadań albo czekając. | Przyzwoita pensja Wygodny dojazd Praca zdalna 2 dni w tygodniu |
Pośrednie wady | Pośrednie zalety |
Problemy ze wsparciem technicznym blokujące wykonywanie obowiązków Niejasna struktura organizacyjna w firmie i nieaktualne informacje o współpracownikach | Benefity Relatywnie dużo niezależności w wykonywaniu obowiązków |
Pomniejsze wady | Pomniejsze zalety |
Hot-desk (brak stałego miejsca w biurze) Dokumentacja dotycząca warunków zatrudnienia niedostępna w jęz. angielskim |
Jak widzisz, podzieliłam argumenty na trzy podstawowe kategorie:
- Główne powody za i przeciw odejściem z firmy
- Pośrednie powody, które jednak same w sobie nie zaważyłyby na mojej decyzji
- Pomniejsze powody, które są przysłowiowymi kroplami przelewającymi czarę na jedną bądź drugą stronę, ale z którymi mogłabym żyć, gdyby nie występowały pośrednie i główne wady/zalety.
I do tej listy wracałam wielokrotnie na przestrzeni kolejnych miesięcy rozwijając ją i wzbogacając o nowe doświadczenia. Okazało się to szczególnie pomocne w późniejszym okresie, kiedy już o niektórych rzeczach zdążyłam zapomnieć. Wtedy mimo, że dalej bałam się zmiany, to jednak miałam więcej powodów żeby jednak zaryzykować.
Poszukiwania
Samo uczestniczenie w rekrutacjach szło nieźle. Do października zdążyłam wysłać mnóstwo aplikacji, rozmawiać z kilkunastoma rekruterami i przejść dwa pełne procesy po których zaproponowano mi pracę. Obie oferty odrzuciłam, z bardzo różnych powodów. Byłam w tej luksusowej sytuacji, że mi się nie spieszyło. Miałam zatrudnienie i zabezpieczony byt, ale nowa firma nie była na tyle złym miejscem żebym uciekała z niego w popłochu. Chociaż bywały momenty, że bardzo mnie kusiło.
Założenie było jedno – nie chcę w kolejnej firmie być w takiej samej sytuacji jak obecnie. Bałam się zmiany, ale jeszcze bardziej bałam się powtórzenia tego samego scenariusza. I dokładnie to mówiłam na wszystkich rozmowach. Dlatego też nie zmierzałam podjąć pierwszej lepszej oferty. Musiałam wiedzieć na poziomie zarówno racjonalnym jak i intuicyjnym, że to dobry pomysł. Kwestię poszukiwań zawiesiłam w listopadzie. Belgijskie prawo pracy jest bardzo niekorzystne i wiedziałam, że po zmianie pracy możemy mieć problem z wyjazdem na święta do Polski. Do tematu wróciłam ze zdwojoną siłą w nowym roku, zaliczając kolejne rozmowy i odrzucone oferty.
Równia pochyła
Nie chcę w szczegółach opisywać, co dokładnie skłoniło mnie do odejścia z pracy. Głównie dlatego, że to moje subiektywne odczucia. Jest też pewnie sporo powodów, które były moją winą i przyczyniłam się do tej sytuacji. W rezultacie, uważam, że po prostu nie pasowałam do tego miejsca pracy i tyle. Jakkolwiek do teraz jestem bardzo wdzięczna mojemu ex-szefowi za danie szansy dziewczynie z drugiego końca Europy i za to, że zawsze starał się być wobec mnie w porządku, przyszedł czas na zmiany.
Wtedy właśnie sytuacja nabrała rumieńców. Zdarzyła się izolacja, pandemia i na jaw wyszło, że mimo technicznego przygotowania, moja firma ma problemy z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości. Mniej więcej w tym samym czasie, dostałam zaproszenie na rozmowę do kolejnej firmy. Procesy rekrutacji zwykle nie są szybkie i ten nie był wyjątkiem. Przejście przez wszystkie jej etapy zajęło mi w zasadzie kilka tygodni.
Punktem zwrotnym dla mnie była bardzo nieprzyjemna kwestia w firmie, w której na dany moment byłam zatrudniona. Zgodnie z belgijskim prawem pracy (nie wdając się w szczegóły) w 2020 roku przysługuje mi zaledwie 15 dni urlopu, z czego 9 miałam zaplanowanych w drugiej połowie kwietnia, na wyjazd do Polski. Gdy zgłosiłam się do działu HR w celu ich odwołania i przeniesienia na późniejszy termin, dostałam odmowę. I mimo moich wielokrotnych prób negocjacji – odwołania części dni, argumentowania potrzebą zobaczenia rodziny, wskazywaniem, że w przeciwieństwie do większości pracowników dysponuję tylko 15ma dniami.
Nie zrozumcie mnie źle – nie oczekiwałam, że firma zrobi dokładnie to, co będę chciała. Rozumiałam, że powodem takich zachowań jest chęć chronienia biznesu. Mało kto bierze urlop w izolacji żeby siedzieć w domu. Za to wszyscy chcą go odwołać i wziąć dokładnie wtedy, kiedy gospodarka z powrotem zacznie ruszać. I trzeba będzie zarabiać. Jednak sposób w jaki mi odmawiano i brak jakiejkolwiek dobrej woli czy elastyczności były dla mnie po prostu druzgocące. Na płaczu spędziłam dwa dni. A potem zaczęłam działać, bo to doświadczenie miało jedną, podstawową zaletę – utwierdziło mnie w przekonaniu, że czas się zbierać.
Bez dobrego wyjścia
Bardzo bałam się zmienić pracę. Byłam uziemiona w domu bez możliwości pójścia na rozmowę. Dookoła szalała pandemia, a za rogiem czaił się kryzys finansowy. To nie są dobre warunki na zmianę pracy. Z drugiej strony, zwlekanie miało swój poważny koszt. Przy spowalniającej gospodarce, to mogła być naprawdę jedna z ostatnich okazji na zmianę pracy na najbliższe kilka, do kilkunastu miesięcy. Poza tym, obecna praca kosztowała mnie coraz więcej pod kątem emocjonalnym. A jednak z tyłu głowy cały czas miałam myśl, że pracuję żeby żyć, a nie na odwrót.
Jednocześnie, nie byłam zupełnie niegotowa i bezbronna. Dysponowałam na tamten moment poduszką finansową, która w razie czego dawała mi trzy, może cztery miesiące czasu na znalezienie nowej pracy. I miałam coś jeszcze, mój najcenniejszy zasób – wsparcie mojego męża. Na bazie tego dwuskładnikowego kapitału zamierzałam działać dalej.
Nie ma róży bez kolcy
Po raz kolejny miałam sporo szczęścia. Wszystkie etapy rekrutacji przeszłam bez problemu. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, praca którą mi oferowano była dużo bardziej pasująca do moich kompetencji niż obecna. Miałam też znacznie lepsze odczucia względem rozmówców po drodze. Mówiąc krótko – wszystkie kryteria były spełnione. Problem miałam w zasadzie jeden i on pozostaje nierozwiązany do dziś. Biuro nowej potencjalnej firmy jest mniej więcej 1,5 godziny drogi od mojego domu.
Bardzo długo studiowałam mapę miasta i gryzłam się kwestią dojazdów. Poświecenie 3 godzin dziennie na to żeby dostać się do biura i z powrotem to jednak jest sporo. Bałam się zmiany w kwestii dojazdów chyba najbardziej. Finalnie po zważeniu argumentów za i przeciw zrobiłam… nie zgadniesz co! Tak, zrobiłam plan działania. Co więcej, ten plan wpisywał się w moje cele na ten rok. Postanowiłam, że podejmę tą pracę, przemęczę się dojeżdżając komunikacją miejską do czasu, aż zaliczę kurs prawa jazdy. Co warto żebyś wiedziała – w Belgii po kursie można od razu zacząć jeździć, a na zdanie egzaminu ma się trzy lata. A dojeżdżając autem skracam czas dojazdu o połowę.
Oddycham z ulgą
W rezultacie nowa praca i nowa firma były jak taki głęboki oddech świeżego powietrza. Mam dalej sporo szczęścia, bo w związku z obecną sytuacją, zaczęłam pracę zdalnie i nie wygląda żeby miało się to zmienić na prestrzeni najbliższych tygodni. Więc teraz jestem na etapie rozpracowywania prawka.
Podsumowując, wykonałam ryzykowny manewr. Zrobiłam to przy zachowaniu dwóch warunków – świadomości kosztów jakie poniosę i zachowując wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa. Przez jakiś czas się zastanawiałam czy to nie głupota. Ale finalnie doszłam do wniosku, że to jednak była odwaga. Ponieważ działałam mimo strachu. I właśnie to chciałam Ci tą opowieścią pokazać. Skoro ja mogłam, mimo tego że bałam się zmiany, to Ty też możesz. I możesz to zrobić kontrolując sytuację, jeżeli wykorzystasz do tego odpowiednie narzędzia.