Korzystanie z kocyka i kakao, wybieranie kalendarzy adwentowych i przygotowania do świąt to bardzo moje rozrywki na jesień. I bardzo instagramowe. Ale wbrew pozorom, to tylko dodatek do tego czym zajmuję się w październiku i listopadzie. Skupiam się obecnie przede wszystkim na tym, że moja pętla roku dobiega końca. I czas się zastanowić nad tym, jak będzie wyglądała moja strategia i cele na rok kolejny.
Domykanie pętli
Od kilku lat używam roku kalendarzowego jako mojego podstawowego odcinka do rozliczenia się z samą sobą. To taka moja podstawowa jednostka operacyjna i to bardzo naturalna. Mnóstwo firm i osób działa zgodnie z cyklem kalendarza. Ale to nie koniecznie jedyna metoda. Będąc jeszcze uczennicą czy wyłącznie studentką, operowałam w kalendarzu szkolnym, od września do września. Chodzi wyłącznie o to, by móc zamknąć swoją pętlę i dać sobie okazję do podsumowania. To pozwala spojrzeć z dystansem na to co było i otworzyć nowy cykl. A nie ma chyba nic bardziej motywującego do działania niż nowy początek. Daję więc sobie ten początek, fizycznie ubrany w świeżutki, pusty planer i działam.
Ostatnia prosta
Ale zanim dotrę do końca mojej pętli, minie jeszcze jakieś 2 i pół miesiąca. I całe szczęście. To przede wszystkim ostatnia prosta roku. Dlatego warto szybko rzucić okiem na to, co jeszcze zostało do zrobienia. Nawet jeżeli już wiem, że nie zrealizuję celu w całości (a ja to już wiem!) to zawsze mogę zrobić kilka kroków na przód.
Chciałabym
I wreszcie, to doskonały moment na zastanowienie się nad tym, co się zdarzy w kolejnym roku. Wbrew pozorom, nie jest to ostatni tydzień grudnia, ani pierwszy tydzień stycznia. Wtedy pomysły i cele powinny być już wykrystalizowane. Dlatego, że to moment by zacząć planować ich realizację, a nie robić burzę mózgów.
Za to październik, środek jesieni, to jest moment na absolutnie najprzyjemniejszą część planowania roku. To jest moment chciałabym i gdybania. Na kanapie, pod kocykiem, z kakao lub herbatką i głową w chmurach. To moment na grzanie się w słońcu celów podróży, chwilowo wydzielanych tylko przez ekrany LCD laptopów. I moment na grzanie się w blasku chwały przyszłych sukcesów zawodowych. Albo na ciepełko płynące z rodzinnych celebracji.
Daję sobie czas
A najważniejszym składnikiem jest tutaj czas. To nie jest zadanie na jeden wieczór. W ciągu następnych tygodni muszę się z tymi pomysłami przespać. Poobracać je mentalnie w palcach. Poszukać informacji, które są brakującymi elementami układanki. Poprzytulać się tymi pomysłami i mężem na kanapie, żeby je przegadać. No i koniecznie muszę przemyśleć jak te chcenia i gdybania wpasowują się w szerszy kontekst moich planów na najbliższe kilka lat. Wbrew pozorom, wiedzieć czego się chce, to proces.
To nie jest bez sensu
I ja wiem, że chwilowo planowanie i ustalanie celów wydaje się czymś idiotycznym. Bo sytuacja wokół nas jest tak dynamiczna (żeby nie rzec chaotyczna), że na pierwszy rzut oka to bezsensowne działania. Po co cokolwiek ustalać, skoro zaraz życie wywróci mi to do góry nogami? Zmienią się warunki społeczne i prawne, pogorszy się moja sytuacja ekonomiczna, albo moja rodzina znajdzie się w tarapatach. Ale to jest pułapka myślenia, w którą łatwo wdepnąć.
Dlatego, że właśnie teraz, chyba nawet bardziej niż wcześniej, uważam samą ideę celów i podsumowań za ważniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. W obecnym chaosie, szybko dajemy się zatracić i płyniemy z prądek wydarzeń, zamiast na niego wpływać. W rezultacie, łatwo jest się zastać w swojej obecnej sytuacji. A to strata czasu. Silne priorytety w takiej chwili pozwalają się skupić na tym, co faktycznie ma znaczenie. Działania przestają być chaotyczne i inwestujemy energię tam, gdzie ma to największe znaczenie. I właśnie w tym najlepiej pomagają przemyślane strategia i cele.
Co i jak?
I wreszcie – tu chodzi o co, a nie jak. Do tego samego wyniku w matematyce najczęściej można dojść na kilka sposobów. Dokładnie tak samo jest z realizacją celów. Jeżeli zmieni się sytuacja, to trzeba się do niej dostosować i znaleźć nowy sposób na osiągnięcie efektu. Nie możesz iść do sklepu na zakupy? Kupujesz z dostawą. Nie masz jak iść na siłownię? Rozwijasz matę w domu przed laptopem, itd. Znajdujemy rozwiązania zastępcze i efekt pozostaje podobny.
A z resztą, to jeszcze nie jest moment na martwienie się o jak. Tym się zajmę później, albo jak mówiła Scarlet O’Hara – pomyślę o tym jutro. Na razie skupiam się na moim co i na tym, w którą stronę będę patrzeć w 2021. Do końca roku zdążę to wymyślić jakie będą moje strategia i cele ;).