Zrobiłam się gadatliwa na początku tygodnia. Pewnie dlatego, że w weekend się naczytałam internetu i miałam o czym! Jest więc o tym jak wygląda mój poniedziałek, majtki i maseczki.
LINK DO FILMU
Cała opowieść o maseczkach wzięła się z mojej irytacji. Trochę mam dość czytania o tym, że maseczki to bezprawne kagańce. Maseczki ograniczają naszą wolność mniej więcej tak jak majtki czy okulary. I mówię to ja – osoba z astmą i wiecznym problemem z łapaniem oddechu. Uważam, że to po prostu kwestia dobrania odpowiedniego materiału.
Mam też kilka ulubionych haseł wokół maseczkowania. Np. to że można od nich dostać grzybicy płuc. Nie wiem jak żyją Ci wszyscy ludzie pracujący w zawodach wymagających zakrywania twarzy. Nie tylko zawody medyczne, ale też np. spawacze. I jest tego dużo więcej – w przemyśle budowlanym, w przetwórstwie żywności. Nie wspomnę już o Azjatyckich praktykach maseczowych, bo to znoszony argument. Co nie znaczy, że bezzasadny.
Maseczki jak majtki
Podobnie mam wprost alergię na te wszystkie heheszki z maseczek noszonych trzy miesiące i hartowania się. W moim odczuciu maseczka to dokładnie taka sama część garderoby jak majtki. Jeżeli jest wilgotna to ją zmieniam na suchą i piorę po każdym użyciu. W kwietniu mógł być problem z dostępnością, ale teraz tej wymówki już nie ma. Maseczki są dostępne i tyle.
Sytuacje wyjątkowe
Nie jestem jakimś maseczkowym psychofanem. Doskonale rozumiem, że są wyjątkowe sytuacje, gdzie maseczki nie powinny mieć miejsca. Dla przykładu: sala porodowa. Uważam za skandal wymuszanie na rodzącej kobiecie maseczki. Nieskrępowany oddech jest w tej sytuacji kluczowy i dla mamy i dla dziecka. Jednak dalej są to wyjątki i w wielu codziennych sytuacjach można z powodzeniem poradzić sobie w maseczce.
Poniedziałkowy impet
Ale pomijając mój rant o maseczkach, w zasadzie lockdown upływa mi dość monotonnie. Pracuję, nieco więcej pracuję, czasem zjem coś i poczuę się francuskiego. A jak to jest u Ciebie? Co robisz w izolacji :)?