Mam wieloletnie doświadczenie w wypełnianiu cudzych oczekiwań. A przy okazji jako kobieta wychowana w patriarchalnym społeczeństwie, mam też wyuczoną wprawę w antycypowaniu, czego się ode mnie oczekuje. Ale dopiero niedawno dotarło do mnie, że wcale nie muszę za tym iść. I w konflikcie moje cele vs. cudze oczekiwania wcale nie muszę się poddawać.
Smutna prawda jest taka, że niestety ale nikt nie zadba o mnie dopóki ja nie zadbam o siebie. I to nie dlatego, że wszyscy naokoło życzą mi źle. W dużej mierze jest wręcz przeciwnie. Większość oczekiwań osób naokoło najczęściej bierze się z dobrej intencji, z chęci zapewnienia innym szczęścia, bezpieczeństwa, dobrych relacji. Problem polega tylko na tym, że najczęściej pomysły na to jak powinno wyglądać moje życie rozmijają się z moją wizją. I to na tym tle powstają konflikty.
Znam siebie najlepiej. Dlatego wiem, że poddając się presji szefa by pracować po 60 godzin w tygodniu zamiast kontraktowych 40 po prostu wypalę się na przestrzeni kilku miesięcy. I finalnie wszyscy na tym stracimy. Ale to ja muszę być w tym układzie mądrzejsza i rozumieć siebie. W końcu nikt nie wejdzie do mojej głowy. Jedyne co mogę zrobić to korzystając z logiki i asertywności balansować pomiędzy tym co realizuje mnie i moje cele, a tym jakie stawia się przede mną oczekiwania.
Obojętność nie jest wygodniejsza
Tak naprawdę martwić się należy w momencie jak tych oczekiwań nie ma, a zastępuje je ignorancja. To chyba żadna nowość, że tak najbardziej to nas boli obojętność. Więc dopóki widzę, że te oczekiwania wobec mnie pojawiają się w pracy, w rodzinie, w społeczeństwie, to odczytuję to jako sygnał, że jestem ważna i potrzebna. Że mam jakąś rolę do spełnienia. I ten wniosek i ta świadomość bardzo mocno złagodziły mój stres w związku z niewypełnianiem tych cudzych oczekiwań. Bo zdałam sobie sprawę, że one nie są wymierzone we mnie i przeciwko mnie, ale w pewnym sensie są objawem bycia docenioną jako istniejąca, żywa osoba. I wbrew temu że w konflikcie moje cele vs. cudze oczekiwania obojętność wydaje się wygodniejsza, tak naprawdę powinna bardziej martwić.
Samolotowa logika
Z priorytetyzowaniem własnych i cudzych potrzeb jest jak z maską tlenową w samolocie. Pomóż najpierw sobie, zanim pomożesz innym. Dopóki to ja nie zadbam o siebie i swoje potrzeby, dopóty nie mam energii ani przestrzeni na pomoc innym. A często spełnianie cudzych oczekiwań wbrew sobie pożera tak dużo zasobów, że nie zostaje ich już na nic innego. W efekcie zostaje tylko pustka, frustracja i zgorzknienie. I teraz odpowiedz sobie szczerze – ile znasz osób, które trwają w dokładnie takim stanie? Bo ja aż za dużo.
Niestety nie każdy to wie i przyjmuje do wiadomości. Często też zamiast stanąć twarzą w twarz z własnymi problemami, łatwiej ich szukać u innych. Przyjęcie do wiadomości, że ciocię coś w życiu ominęło jest znacznie prostsze niż obwinianie ten niedobrej, lewackiej chrześnicy że nie chce mieć dzieci. Albo obwinianie tego całego gender o to, że wnuk ma chłopaka a nie męża, zamiast zaakceptowania że być może z góry ułożony scenariusz w głowie nie był tym najlepszym. Na szczęście uświadomienie sobie, że to nie ja mam problem, ale osoby z oczekiwaniami było bardzo uwalniające.
Nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że sama się uczę nie oczekiwać. I jak to mawia mój mąż, źródłem wszelkich zawodów są oczekiwania. Więc żeby się nie zawodzić, staram się ich nie mieć. A przynajmniej nie w stosunku do innych ludzi, a jedyne do siebie. Finalnie tylko ja i moje zachowania to obszar, na który mam wpływ. I żeby czuć, że jest wszystko pod kontrolą, mogę jedynie skupić się na swoim kawałku wszechświata. Dlatego w sporze moje cele vs. cudze oczekiwania stawiam przede wszystkim na ten pierwszy człon. A im mniej oczekiwań i trudnych pytań krąży w eterze, tym łatwiej żyje się nam wszystkim.