To, co sobie zaplanuję i jakie teorie wybieram to jedno. A potem na to nakłada się życie, codzienność i problemy. Szczególnie jak z wakacyjnego luzu człowiek ląduje w roboczym tygodniu. Dlatego mam kilka refleksji nad tym jak wygląda taka prawdziwa, pourlopowa lista zadań.
Praca mnie dojechała
Przyznaję, że głównym czynnikiem, który mnie dojechał w poniedziałek po urlopie była praca. Z jednej strony bardzo lubię pracę na samodzielnym stanowisku, bo mam większy wpływ na jej kształt. Ale ciemną stroną są urlopy – nikt mnie wtedy nie zastępuje, więc zarówno przed, jak i po, muszę poniekąd odpokutować. Mimo, że stosując swoją własną strategię współpracy z przyszłą sobą, sporo rzeczy przygotowałam sobie z wyprzedzeniem. Bez tego chyba bym już kompletnie poległa.
Jednocześnie, mając szczęście (po raz kolejny!) do szefa, który jest całkiem w porządku, od razu podjęłam ten temat. To jedno z przemyśleń, które przywiozłam z wakacji. Mianowicie, że zbyt duży nacisk kładę mentalnie na pracę. A to przekłada się na stres, przepracowanie i jeżeli tego nie zmienię, to prowadzi wprost do wypalenia. Rzecz jasna, cudu nie będzie, z dnia na dzień nie ubędzie mi zadań. Ale uważam, że samo sygnalizowanie problemu jest potrzebne. Nie chodzi do końca o work-life balance. Bo siłą rzeczy są w życiu momenty gdy praca wychodzi na pierwszy plan, i to jest ok. Tyle, że nie może to być norma i tyle.
Otoczenie do porządku
Jak to po urlopie, mamy tonę prania. I miałabym z tym kompletny luz, gdyby nie to, że w weekend po urlopie mamy gości. Gości, z których się niesamowicie cieszę, bo to pierwsze osoby od listopada 2019. A wyprowadzając się do Belgii plan był taki, że ciągle u nas ktoś będzie. Pod tym kątem wynajmowaliśmy mieszkanie i układaliśmy plany. Przeszkodziła nam pandemia, ale teraz mam nadzieję że wrócimy do regularnych gości z Polski.
W sumie taka motywacja do ogarnięcia domu też jest użyteczna. Zabraliśmy się w końcu za kilka rzeczy, które czekały w kolejce. To co prawda wydłużyło listę zadań, ale w bardzo szczytnym celu.
Planowanie na urlopie
Będąc we Włoszech chciałam też trochę poplanować. Nie jakąś szczegółową listę zadań. Bardziej chodziło mi o ogólny zarys następnych 6 miesięcy, taką generalną strategię. Robiąc to kilka tygodni wcześniej, byłam fizycznie i psychicznie zmęczona. Potrzebowałam się zdystansować, odpocząć, poczuć z powrotem że żyję. Dlatego poszło świetnie, zrobiłam miejsce w głowie i poukładałam sobie priorytety. Wiem, że to niepopularna strategia żeby nad basenem myśleć o tym, co trzeba zrobić po powrocie. Ale z aperolem, widokiem na lazurową wodę i góry przyszło mi to bardzo łatwo, wręcz przyjemnie. I w rezultacie moja pourlopowa lista zadań już zahacza o te cele na kolejne pół roku. Dlatego mimo presji po powrocie, mam jakiś mniej napięty stosunek do czekającej mnie pracy. I w sumie chyba o to chodzi w wakacjach!